Relacja po powrocie, oby warunki dopisały...
Wyjazd godzina 10 z dworca Didube, kilka przystanków metrem od Liberty Square, 10 gel osoba. W podróży towarzyszą na Polacy z Gdańska i kilku Czechów. Gruzińska Droga Wojenna, prowadząca z Tbilisi przez Ananuri, i Kazbegi, za granicę z Rosją- naprawdę malownicza. W Ananuri mijamy fortecę położoną nad gruzińskim, turkusowym „morzem”, później już coraz wyżej aż do Kazbegi. W połowie drogi, przerwa na siku w przydrożnej toalecie, która niestety była niedostępna z powodu morderstwa, które nastąpiło kilka dni wcześniej, wszystko owinięte taśmą policyjną, zmąciło troszkę nasze poczucie bezpieczeństwa:) W końcu to Ossetia:) Pogoda niezła, jest ciepło, czasem przebija słońce. Ostatni ciepły posiłek w przydrożnej knajpce i dawaj na górę. Rozbiliśmy się niedaleko klasztoru Cminda Sameba położonej na wysokości 2200 z przecudnym widokiem na kaukaz. Chociaż Kazbek przykryty chmurami widoki były naprawdę powalające. Razem z nami nocują Polacy, którzy następnego dnia będą zbierać się do domu oraz grupa 50, 60- latków z litwy wybierająca się na samą górę. Plan nasz był taki, żeby następnego dnia wyjść wcześnie rano dojść do stacji meteo (3600) i zejść z powrotem do świątyni. Polakom, których tam spotkaliśmy wejście i zejście zajęło 8 godzin. Budząc się jednak rano i nie widząc namiotów które były rozbite kilka metrów dalej, postanowiliśmy poczekać na przejaśnienie i o 13 spakowaliśmy się i poszliśmy w górę z zamiarem rozbicia się w okolicach rzeki i lodowca na 3000 m. Tylko taka opcja dawała nam możliwość zobaczenia kazbeku w całej okazałości. Podejście na przełęcz w okolice krzyża zajęło nam ok 2,5 godziny, później zejście w okolice rzeki i rozbicie namiotu na łączce przypominającej dywan fioletowych kwiatów.
Tato Jurku dalej nie czytaj, hehe:)
Pogoda nie była taka jakiej byśmy się spodziewali, kazbek pokazał nam się tylko na chwilę i nie w całyi. Była godzina 17 i tak do 10 rano padało, przechodziły burze, spadł grad....itp.:) tym którzy nie doświadczyli załamania pogody w górach na 3000 m. a lubią ekstremalne przeżycia, polecam z całym sercem. O 10 stwierdziliśmy (tzn ja stwierdziłam :) że nie możemy dłużej zostać bo namiot nie wytrzyma i w deszczu, ogromnej mgle pakowaliśmy się (co wymagało od nas ogromnej organizacji i wytrwałości) Tak szybko chyba jeszcze nie schodziłam:) w 2,5 godziny byliśmy już w wiosce, przemoknięci ale szczęśliwi, że się udało.
W Kazbegi ciepła herbata z cytryną, kilka chinkali, i byliśmy gotowi do powrotu do Tbilisi. Już na miejscu po zrzuceniu plecaków wybraliśmy się do Rachy, o której już wspominaliśmy i urządziliśmy sobie mała ucztę:) Wieczorem pranie przemokniętych rzeczy, suszenie namiotu i śpiworów, Wojtek na mieście (Tbilisi by night musiało zostać uwiecznione:), i upragniony sen, zatyczki do uszu nie były potrzebne...:)