13.07. poniedziałek
Przyjemne to podróżowanie. Wyspani, wypoczęci (nogi jeszcze tak bardzo dzisiaj nie bolały) i nieźle najedzeni postanowiliśmy zrobić sobie wycieczkę do miejsca gdzie widać dwa duże wodospady , w odległości ok 7-9 km od Dalhousie. Już na początku drogi tuktukowcy
próbowali nas odwieść od tego pomysłu, mówiąc, że to bardzo daleko, że nie damy rady itp. My na to, że wolimy pieszo i tak po krótkiej wymianie zdań rozpoczęła się nasza wycieczka po herbacianych górach, dosłownie..Po ok 20 min. spokojnego spaceru spotkaliśmy eleganckiego Jegomościa, który doradził nam inna bardziej malowniczą ścieżkę. Rzeczywiście urokliwe to miejsce niesamowicie. Co raz to nasym oczom ukazywały sie kolejne herbaciane wzgórza, które wygladały na tak uporzadkowane i zadbane jak nic na Sri Lance a może i w całej Azji. Nie pasowało to do klimatu chaosu i bylejakości do jakiego zdążyliśmy juz przywyknąć. Droga wydawała się prosta i jednoznaczna, poźniej pojawiło sie wiele przejść i dróżek i tak oto znaleźliśmy sie w herbacianym labiryncie. Dezorientacja nasza nie trwała jednak długo, po kilku minutach zostaliśmy zawołani przez człowieka niosącego drewno, jak sie później okazało, do pobliskiej wioski. Miejsce magiczne mozna by rzec. Ludzie jacyś innni, spokojni i szczęśliwi. Co chwilę zapraszano nas do domu na herbatę i krótka pogawedkę. Zanim jednak opuściliśmy to fantastyczne miejsce zostaliśmy zaproszeni do lokalnego przedszkola gdzie zajęcia miała grupa 3,4,5 letnich urwisów. Dzieciaczki naprawdę przekochane . Najpierw mała konsternacja. Co to? Tutaj? Biali ludzie? Później bardziej ośmielone witały się śmiały w głos i przedstawiały się po angielsku. I tak dalej przemierzając szlak, dotarliśmy do kolejnej wioski, gdzie przemiły i sympatyczny człowiek wskazał nam drogę do wodospadu i przeszedł z nami niemały kawałek. Byliśmy już bardzo zmęczeni, a wodospad choć na wyciągnięcie ręki, wciąż bardzo daleko. Idąc wyznaczona ścieżką dotarliśmy juz do trzeciej i ostatniej wioski, skąd jechał autobus do naszego miasteczka. Do wodospadów dotarliśmy w ciągu godziny cały czas podziwiając piękno okolicy, czadowe jezioro, pola i później ogrom wody lejącej sie z wysokości ok 100 m. Po powrocie do wioski okazało się, że autobus, którym wracaliśmy jechał własnie ta drogą, którą zamierzaliśmy iść na poczatku. Były to ok 2-3 km, a nie jak nam wcześniej przedstawiano 7-9. W Naszym Dalhousie musieliśmy być przed 16, żeby zdążyć jeszcze do fabryki herbaty. Do pokoju tak naprawdę wpadliśmy tylko zostawić niepotrzebne rzeczy. Wczorajsza wspinaczka na Adam's peak i dzisiejsza na wodospady nieźle dała nam w kość dlatego do fabryki postanowilismy wziąć tuktuka. Odległość ok 2 km i 150 R.
Na miejscu okazało się, ku naszemu wielkiemu zdumieniu, że pracownicy wszystkich fabryk w okolicy strajkują, domagając się większego wynagrodzenia i zakłady sa nieczynne!!! Wkurzyliśmy się bardzo bo oczywiście nikt o tym nie wiedział, hehe. Wielka ściema żeby zarobić trochę kasy. Poza tym pogoda. Szczyt Adama na wyciągnięcie ręki, piękny...w blasku słońca śmiał sie do nas, a my do niego nie.Ogromny żal, ze wczoraj pogoda nie dopisała. I jednocześnie wielkie uznanie, dla samych siebie:) że udało się wejść aż tak wysoko...:)