Następnego dnia spod samego guesthouse'u pojechaliśmy autobusem do Montaragali, skąd po przesiadce o 14 byliśmy w Arugam Bay. Pół godziny szukania noclegu i tak oto znaleźliśmy Sea Flower na północy zatoki, bambusowy domek za 1600 R. Wszystko super, do morza blisko, do jedzonka też tylko to wi-fi jakieś słabe.Wieczorem małe rozpoznanie.I co??? Można kupić piwo!!!:) W obskurnym beershopie (ciemna nora z ustawionymi za żelaznymi kratami piwami)wyglądającym jak miejsce z filmu "Od zmierzchu do świtu" znajdowała się także pijalnia. Jakiż dziwny to widok patrzeć na upitych do granic możliwości lankijczyków. Wybór dosyć spory, w procentach też. Jest i wino. Wczesny wieczór spędziliśmy w południowej części zatoki, w miejscu gdzie surferzy maja swój raj. No to
było coś. Gapiliśmy się jak dzieciaki z prawie otwartymi ustami nie dowierzając, że na żywo widzimy coś co dane było nam oglądać jedynie na ekranie telewizora. Ogólnie rzecz biorąc jest tutaj sporo do robienia. Wracając wieczorem do chatki widać było, że zatoka żyje. Surfing, rybacy wypływający na łów, dzieciaki stawiające swoje pierwsze kroki na desce i kibicujący im rodzice, mnóstwo ludzi z całego świata. Parki narodowe w zasięgu reki. W następnych dniach odpoczynek, skuter i zwiedzanie okolicy. Wojtek zmęczony, zdjęć z zatoki na razie brak.Jak dla mnie minusem są ogromne fale, z drugiej strony jest na co patrzeć, a mąż w istnym dziecięcym raju.
Ceny:
Przejazd Ella- Arugam Bay 325 R.
Nocleg 1600R.
Kotthu, makaron ok 300 R. na ulicy
Piwo ok 240 (jeszcze nie kupowaliśmy)