Oj działo się:) ostatnie dwa dni były bardzo intensywne, a ja nie wiem czy wszystko zapamiętałam bo jestem już po winie i czaczy:) Dzień rozpoczął się przyzwoitym śniadaniem (ugotowaliśmy sobie kiełbaski) w naszym przyzwoitym mix hostelu:) adres- Abo Tbileli 11, telefon do marie podam później . W hostelu jesteśmy sami, tzn oprócz ludzi którzy pilnują dobytku, czytaj: siedzą 10 godzin przed komputerem, oglądając filmy online, zżerające nam transfer na wi-fi:)
Wycieczka zaczęła się od metra Rustaveli, poszliśmy w stronę starego miasta podziwiając gmachy m. in opery, teatru i parlamentu. Udało się nam też, w końcu znaleźć centrum informacji, gdzie dowiedzieliśmy się o trwającym festiwalu kultury gruźińskiej Art Gene. Idealnie się wstrzeliliśmy z terminem w Tbilisi bo zaplanowane były występy górali z Abhazji i Swaneti, pokaz tańców regionalnych, oraz koncert Armii gruzińskiej. Obyć się nie mogło tego dnia bez Rachy, w której zamówilismy sobie kartoszki i piwo. Później mały odpoczynek, ale tylko dla mnie,Wojtek szukał butli do naszego palnika, ale okazało się, że dostawa będzie za trzy tygodnie:) Ostatnia szansa w Kazbegi. Na festiwal, który zorganizowany był w parku etnograficznym, dostaliśmy się autobusem 61, z ulicy Rustaveli, trzeba jechać kilka przystanków i wysiąść obok stacji paliw niedaleko ambasady irańskiej. Potem jeszcze 2 km w górę (można wziąć taksówkę) i dochodzi się do głównej bramy. My wybraliśmy opcję pierwszą- pieszą a na wzgórzu dowiedzieliśmy się, że kursują darmowe festiwalowe busy:) Miejsce wydało nam się idealne do zorganizowania takiego festiwalu, lekka atmosfera, świetne jedzenie, piwo, wino, genialne rękodzieło, występy o których wcześniej pisałam, wszystko ścięło nas z nóg... Nie powaliła jedynie orkiestra gruzińskiej armii narodowej, która uśpiła ludzi, prezentując muzykę do filmów takich jak: Gwiezdne wojny i Gladiator...wracając, zjechaliśmy oczywiście festiwalowym autobusem na przystanek i stamtąd już, komunikacją miejską- busem 61, dotarliśmy do domu.